Bilans polskiego członkostwa w Unii Europejskiej wcale nie jest jednoznacznie korzystny, jak od lat wmawiają Polakom politycy i medialna propaganda.
W Polsce Ludowej głoszono, jak przyjaźń i współpraca gospodarcza z ZSRR oraz radzieckie rozwiązania rozwijają naszą gospodarkę, a w tym samym czasie pociągi z węglem za darmo były wysyłane na wschód. Teraz propaganda głosi, jak bardzo zyskujemy na unijnych dotacjach i współpracy z Unią Europejską. Jak jest faktycznie?
Koszty członkostwa
W rzeczywistości sytuacja z dotacjami nie wygląda tak różowo, o czym m.in. piszę w mojej książce pt. „Socjalizm według Unii”. Przez pierwsze 15 lat naszego członkostwa stanowiły one ok. 3 proc. PKB, ale składka wynosiła ok. 1 proc. PKB, więc bilans tych przepływów finansowych wychodził 2 proc. PKB na plusie dla Polski. Jednak dodatkowe koszty po polskiej stronie, wynikające z brania dotacji (takie jak biurokracja, współfinansowanie i prefinansowanie dotacji z budżetu, zaciąganie kredytów na współfinansowanie projektów przez beneficjentów, realizacja projektów, które nie były do niczego potrzebne, na dodatek za cenę znacznie powyżej rynkowej, korupcja, a przede wszystkim ingerencja w mechanizmy rynkowe), z pewnością przekraczały te 2 proc. PKB. Na dodatek, w ostatnim czasie polska składka członkowska została gwałtownie zwiększona (w tym roku sięga 28,5 mld zł, podczas gdy jeszcze w 2019 roku wynosiła 21,7 mld zł). W 2021 roku składka wraz z budżetowym współfinansowaniem projektów z udziałem środków UE sięga kwoty 40,4 mld zł, a to już jest 1,7 proc. PKB.
To oczywiste, że Polska zyskuje na współpracy gospodarczej z krajami Unii Europejskiej głównie dzięki dostępowi polskich firm do rynku ponad 400 mln konsumentów. W ten sposób rozwijamy eksport i możemy inwestować na Zachodzie. W latach 2004-2020 skumulowany bilans zagranicznego obrotu usługami wyniósł 810 mld zł. Trzeba to docenić, jednak nie można zapomnieć o transferach finansowych, jakie przelewają z Polski inwestujące tu koncerny zagraniczne. Według danych Ministerstwa Finansów w latach 2005-2019 w ramach dywidend, odsetek, licencji czy usług doradczych wytransferowano z Polski do innych krajów Unii gigantyczną kwotę 835 mld zł. To znacznie więcej niż w tym okresie łącznie wyniosły unijne fundusze dla Polski, które sięgnęły sumy ok. 700 mld zł.
Poza tym do kosztów członkostwa Polski w Unii Europejskiej należy doliczyć koszty unijnych regulacji (znowu ingerencja w rynek!), w tym tych najbardziej szkodliwych dotyczących polityki energetyczno-klimatycznej. Szacuje się, że sama tylko transformacja energetyczna w latach 2021-2040 będzie wymagała poniesienia nakładów inwestycyjnych na poziomie ok. 1600 mld zł. Do tego dochodzą także koszty emigracji milionów Polaków, którzy zamiast pracować na rzecz kraju, budują dobrobyt Niemiec, Wielkiej Brytanii czy Holandii.
Fundusze są przereklamowane
Mimo takiego obrazu rzeczywistości zdecydowana większość mediów w Polsce rozpływa się w pochwałach, pisząc o wspaniałościach płynących do nas z Unii Europejskiej. Dlaczego media i politycy nie mówią prawdy o unijnych dotacjach? Dlaczego nie ma krytycznych artykułów i audycji dziennikarzy? Dlaczego brakuje obiektywnych opracowań naukowców? Dlaczego rzadko zdarzają się krytyczne opinie polityków? Gdy przyjrzeć się temu problemowi bliżej, to sprawa okazuje się całkiem oczywista. Ci ludzie sami na unijnych pieniądzach korzystają i by to uderzało w nich samych.
Swego czasu wicepremier Jarosław Gowin stwierdził, że „jeśli chodzi o same fundusze unijne, to one są przereklamowane. To nie jest tak, że na nas spada manna z nieba”. Polityk ma całkowitą rację, ale jak mają nie być przereklamowane, skoro miliony euro idą właśnie na ich reklamowanie? Nie chodzi tylko o propagandowe tablice obligatoryjnie, a jednocześnie bezrozumnie stawiane przy każdej tzw. „inwestycji” współfinansowanej przez unijnego podatnika. Unia Europejska hojnie i w różnej formie (najczęściej pośrednio) finansuje także media, by te sławiły wspaniałości, jakie mamy i jakie nas otaczają dzięki unijnym srebrnikom. Niczym się to nie różni od czerwonej propagandy okresu słusznie minionego.
Gdzie wiarygodność?
Jaką wiarygodność ma opublikowany w „Dzienniku Zachodnim” artykuł pt. „Fundusze unijne przyspieszają nasz rozwój”, pod którym widnieje unijna flaga i jest napisane: „Publikacja współfinansowana ze środków Unii Europejskiej – Europejskiego Funduszu Społecznego w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Śląskiego na lata 2014-2020”? Żadną. Na ile wiarygodny jest artykuł opublikowany w miesięczniku „Nowy Przemysł”, który opisuje dobrodziejstwa projektu energetycznego współfinansowanego przez Program Operacyjny Inteligentny Rozwój 2014-2020 ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego, kiedy jego opublikowanie jest wymogiem otrzymania dotacji przez beneficjenta? Kto uwierzy w obiektywność audycji na temat unijnych dotacji dla biznesu, zrealizowanej na antenie radiowej Trójki, w sytuacji, kiedy została ona sfinansowana z unijnego Funduszu Spójności?
Niestety, nawet redakcje uważające się za prawicowe, które powinny – przynajmniej teoretycznie – stronić od brania pieniędzy podatników, w tym także unijnych, robią to bez krępacji. Tygodnik „W Sieci” za pieniądze z unijnego grantu opublikował cały cykl artykułów pt. „W sieci funduszy europejskich”. Także tygodnik „Uważam Rze” chętnie publikował artykuły pochwalające korzystanie z unijnych dotacji, przedstawiając je w pozytywnym świetle. Mało tego, w swoich tekstach zachęcał polskich przedsiębiorców do brania unijnych pieniędzy. Czy za to też dostaje pieniądze z UE? W periodyku próżno szukać takiej informacji. Tego typu teksty za pieniądze z takiego źródła to nic więcej niż bezczelna prounijna i proetatystyczna propaganda.
Podobnie stacje radiowe (np. Polskie Radio, RMF FM) namiętnie puszczały w eter reklamy o tym, jak to rzekomo unijne dotacje stymulowały rozwój biznesu, a przy okazji pomogły niepełnosprawnym kobietom w prowadzeniu firmy, dzięki czemu te wyrwały się z marginesu życia społecznego. Wyższa Szkoła Biznesu z Dąbrowy Górniczej ogłaszała się w Radiu Eska, że kilka kierunków studiów w całości finansowanych jest przez UE. W reklamie w Radiu Katowice marszałek województwa śląskiego zachęcał do brania dotacji branżę medyczną. W eterze pojawiły się też swego czasu ogłoszenia w ramach kampanii społecznych zachęcających do jedzenia ryb, oczywiście także za pieniądze unijnego podatnika. Nie brakuje unijnych pieniędzy w Internecie. Na przykład jakiś czas temu prowadzona była kampania zachęcająca do jedzenia wieprzowiny. Z kolei Agencja Rynku Rolnego 2,5 mln zł miała wydać na kampanię promocyjną unijnego programu „Owoce i warzywa w szkole” (serial animowany, piosenka, reklamy w radiu, telewizji, Internecie oraz mediach społecznościowych, działania PR i strona internetowa).
Albo dotacje, albo wolność słowa
Czy nauczyciele będą mówić uczniom o szkodliwości unijnych dotacji w sytuacji, kiedy sami za pieniądze unijne wyjeżdżają na różne kursy i konferencje? Czy miesięcznik żyjący z reklam samochodów będzie pisał o fałszerstwach marki VW przy badaniach emisji spalin? Czy periodyk lekarski publikujący reklamy leków może sobie pozwolić na artykuł o korupcyjnych praktykach firm farmaceutycznych? Czy państwowe spółki będą się reklamowały i ogłaszały w gazetach, które ciągle narzekają na rząd? Nie. Dlatego w większości mediów brakuje artykułów rzetelnie analizujących plusy i minusy polskiego członkostwa w UE czy też krytykujących unijne fundusze i regulacje. Nie można krytykować Unii, bo potem nie dostanie się pieniędzy.
Nie przeczytamy artykułu, który nie został dopuszczony do druku, bo gdyby został opublikowany, to redakcja mogłaby stracić unijnego sponsora (tak jak niepokorny naukowiec mógłby nie dostać unijnego grantu). Tak więc biorąc unijną dotację (w tym także publikując reklamy unijnych funduszy), z automatu przestaje się być niezależnym medium, ale także niezależnym publicystą, naukowcem czy politykiem (pojawiły się swego czasu sygnały, by Bruksela zaprzestała finansowania partii eurosceptycznych). W ten prosty i znany od wieków sposób Unia Europejska niszczy wolność słowa i kupuje fałszywą lojalność, a prawda gdzieś ucieka i żyjemy w zakłamaniu. W tym kontekście czymś absolutnie godnym potępienia jest wypowiedź Romana Imielskiego, redaktora naczelnego serwisu internetowego „Gazety Wyborczej”, który w 2017 roku zasugerował, że UE… powinna wspierać media poprzez dotacje czy programy grantowe.