Historia Otwartych Funduszy Emerytalnych to historia dobierania się kolejnych rządów do składek emerytalnych zgromadzonych przez Polaków na indywidualnych kontach w II filarze.
Po Polsce Ludowej odziedziczyliśmy system emerytalny zbudowany na zasadzie piramidy finansowej, której pomysł wywodzi się jeszcze od kanclerza Rzeszy Niemieckiej księcia Otto von Bismarcka. W XIX wieku system był dopiero tworzony, więc wielu pracowników płaciło składki emerytalne, a emerytów, którym wypłacano świadczenia, była znikoma ilość. Jednak z biegiem czasu siłą rzeczy proporcje zaczęły się zmieniać: coraz więcej osób pobierało świadczenia w stosunku do liczby osób opłacających składki. To negatywne zjawisko pogłębiło się w ostatnich dekadach z powodów demograficznych – rodziło się coraz mniej dzieci, a liczba ludzi starych rosła w relacji do ogółu. Prof. Robert Gwiazdowski, były przewodniczący Rady Nadzorczej ZUS, swego czasu powiedział otwarcie, że w ZUS nie ma pieniędzy.
Od reformy Buzka do skoku Tuska
Uzasadnieniem takiej, a nie innej reformy opartego na tzw. solidarności międzypokoleniowej repartycyjnego systemu emerytalnego, przeprowadzonej przez rząd Jerzego Buzka pod koniec lat 90., było właśnie odejście od systemu Bismarcka w kierunku rozwiązań rynkowych. Idea była taka, żeby świadczenia nie były wypłacane z bieżących składek, a by każdy pracownik przez okres pracy sam oszczędzał na emeryturę poprzez wpłaty na własne konto emerytalne. Reformę wzorowano m.in. na rozwiązaniach chilijskich, które wdrożono za rządów gen. Augusto Pinocheta. W teorii tymi pieniędzmi OFE (tzw. II filar) miały zarządzać na rynkach finansowych, aby dodatkowo powiększać ich ilość. Niestety w praktyce nie do końca tak to wyglądało. Koszty zarządzania pieniędzmi przez OFE były stosunkowo wysokie, a inwestycje w różne instrumenty finansowe nie zawsze trafione. Na dodatek, pojawiły się kryzysy gospodarcze i finansowe, które uszczuplały portfele OFE.
Co gorsza, z powodu narastających problemów finansów publicznych, w których coraz bardziej brakowało pieniędzy, a rosły deficyty budżetowe i groziło Polsce przekroczenie konstytucyjnych limitów zadłużenia publicznego, rząd Donalda Tuska postanowił uszczknąć dla siebie 51,5% zgromadzonego kapitału, który przyszli emeryci zgromadzili w OFE. W rezultacie tych zmian w 2014 roku należące do OFE obligacje (głównie Skarbu Państwa) o wartości około 152 mld zł zostały przetransferowane do ZUS i tam umorzone. Kapitał przyszłych emerytów został zamieniony na wirtualne zapisy w ZUS. Jednym słowem, pieniądze z OFE zostały wydane na bieżące potrzeby finansowe państwa, kosztem przyszłych emerytów. Zadłużenie zostało, co prawda, zmniejszone, ale szybko przekroczyło wartość sprzed skoku na OFE. Otóż w wyniku operacji jawny dług publiczny zmniejszył z 945,2 mld zł do 844,4 mld zł. Jednak już trzy lata później, na koniec 2017 roku przekroczył bilion złotych.
Demontaż Morawieckiego
Również aktualny rząd planuje dobrać się do reszty pieniędzy zgromadzonych w OFE. Już w 2019 roku rząd Mateusza Morawieckiego przedstawił plan przeniesienia oszczędności z OFE na Indywidualne Konta Emerytalne lub do ZUS. Jednak przy wyborze pierwszej opcji miał zostać naliczony 15-procentowy podatek (tzw. opłata przekształceniowa), by w ten sposób zachęcić do opcji drugiej albo przynajmniej uzyskać pieniądze dla budżetu. To właściwie przypieczętowałoby los OFE. „Obydwa warianty są korzystne dla Skarbu Państwa oraz niekorzystne dla obywatela. Decyzja obywatela to wybór między wariantem mniej niekorzystnym z jego perspektywy. Przeniesienie do ZUS oznacza, że kapitał dzisiaj ulokowany w akcjach spółek giełdowych zostanie zaewidencjonowany na zwykłym koncie w ZUS (nie subkoncie). Nie będzie dziedziczony (jak to było w OFE), waloryzacja będzie mniej korzystna i tracimy szanse na zwiększanie wartości kapitału w czasie z inwestycji na giełdzie. Przekształcenie w IKE pozwoli zachować środki w dotychczasowej formie, ale po «prywatyzacji» rachunek będzie niższy o 15 proc. podatku” – komentuje na stronach Rp.pl radca prawny Adrian Prusik, ekspert Instytutu Emerytalnego.
Jednak na razie prace nad tą ustawą zostały zablokowane przez spory w koalicji rządowej. Nie wiadomo, czy, a jeśli tak to kiedy, uda się przeforsować to rozwiązanie w parlamencie. Wydaje się, że wcześniej czy później OFE zostaną ostatecznie zlikwidowane. Pojawiają się różne opcje demontażu systemu. Na co Polacy mogą liczyć w zamian? Prawdopodobnie – co postulują niektórzy ekonomiści – zostanie wprowadzona emerytura podstawowa. A to dlatego, że coraz więcej osób w ogóle nie opłaca żadnych składek emerytalnych (pracują na podstawie umowy o dzieło czy też w szarej strefie) i na starość będą całkowicie pozbawieni jakichkolwiek dochodów. Z pewnością część z tych ludzi sobie poradzi, bo przez okres pracy zgromadziła odpowiednie oszczędności, ale na pewno nie większość. Taka sytuacja może doprowadzić do wielu patologii społecznych, na co państwo nie może sobie pozwolić. Emerytura podstawowa to niewielki zasiłek wypłacany z budżetu osobom w wieku emerytalnym, które już nie pracują, w wysokości, która pozwoli im przeżyć, ale nie umożliwia jakichkolwiek wydatków ponadto.
Przyszłość emerytalna Polaków nie wygląda różowo, ale nie można winy za to zrzucać wyłącznie na polityków, choć to oni w dużej mierze zawinili. Po części sami jesteśmy sobie winni. Po prostu rodzi się za mało dzieci, które w przyszłości płaciłyby składki na fundusze emerytalne, jakiekolwiek by one nie były – państwowe, prywatne czy mieszane, mniej lub bardziej obowiązkowe. Bez coraz liczniejszych przyszłych pokoleń może być problem z wypłatą nawet emerytury podstawowej z bieżących dochodów budżetowych. Tym bardziej że Polacy nie mogą liczyć na inne źródło potrzebnych funduszy. Polska nie dysponuje zasobami złota i diamentów jak RPA czy Botswana, nie ma wielkich złóż ropy ani gazu jak Norwegia, Arabia Saudyjska czy Katar, gaz łupkowy okazał się mrzonką, a najważniejszy surowiec, jaki posiada, czyli węgiel, pod szantażem Brukseli politycy postanowili wyeliminować z gospodarki.