W ostatnim czasie lawinowo rośnie dług publiczny Polski. W przyszłości będą musieli go spłacać nie politycy, którzy zaciągnęli kredyty, ale obywatele, którzy nie wyrazili na to nawet milczącej zgody… bo jeszcze się nie urodzili.
Dług jawny
Według Eurostatu (urzędu statystycznego Unii Europejskiej) na koniec 2019 roku dług publiczny Polski wynosił 1045 mld zł, co równało się 45,7% naszego PKB. Z kolei na koniec 2020 roku zadłużenie publiczne Polski skoczyło do 1335 mld zł i sięgnęło 57,6% PKB. Oznacza to drastyczny wzrost zadłużenia tylko w ciągu jednego roku aż o 290 mld zł (w relacji do PKB wzrost o 11,9 pkt proc.). W dużej mierze należy za to winić antypandemiczną politykę lockdownową, w ramach której zwiększano wydatki publiczne, by wspomóc firmy, którym zakazano działalności (to, czy była to właściwa polityka, czy też całkowicie błędna, jest odrębnym tematem).
W tym roku zadłużenie publiczne nadal rośnie, a pamiętajmy, że konstytucyjny limit długu publicznego wynosi 60% PKB. Dla porównania w 2020 roku dochody budżetu państwa wyniosły 419,8 mld zł. Oznacza to, że aby spłacić całe zadłużenie publiczne, trzeba by przeznaczyć na to wszystkie dochody budżetu państwa z trzech lat i dwóch miesięcy.
Dług ukryty
Jednak to tylko jawne zadłużenie państwa. Do tego dochodzi jeszcze dług ukryty, czyli zaciągnięte przez polskie władze zobowiązania finansowe (chodzi głównie o przyszłe emerytury i renty obecnie pracujących). Fundacja Forum Obywatelskiego Rozwoju szacuje, że aktualnie przekracza on 4800 mld zł. To więcej niż dwuletni PKB Polski. Aby go spłacić, potrzeba by pieniędzy o wartości 11,5 aktualnych budżetów Polski!
Kto za to zapłaci?
Te zobowiązania z roku na rok nie tylko nie są spłacane, ale na dodatek rosną. To absolutnie niemoralna polityka, która przerzuca wydatki na nasze aktualne życie do spłacenia przez przyszłe pokolenia – nasze dzieci i wnuków. To redystrybucja pieniędzy od ludzi, którzy będą żyli i pracowali w przyszłości do ludzi, którzy żyją dzisiaj. Czym zawiniło nowo narodzone dziecko, że ma do spłacenia,
tak jak każdy Polak, ponad 36 tys. zł długu jawnego i prawie 130 tys. zł długu ukrytego, czyli na starcie łącznie aż 166 tys. zł? Jednym słowem, ponieważ żyjemy ponad stan, wydajemy więcej niż jesteśmy w stanie wyprodukować i sprzedać towarów i usług. Za nasz dobrobyt zapłacą ludzie, którzy będą pracowali w przyszłości, a przez to sami będą biedniejsi, niż byliby, gdyby tego długu nie mieli do spłacenia.
Porównując to z sytuacją prywatną – czy ludzie zgodziliby się, by za ich życie ponad stan zapłaciły ich wnuki? Czy jednak woleliby ich w ten sposób nie obciążać? W skali państwa chodzi o to samo, tylko ci wnukowie są anonimowi. Zapłaci i przez to sam będzie biedniejszy nie nasz konkretny wnuk (on będzie pracował na innych anonimowych Polaków), a wnuk sąsiada, kolegi, a może kogoś z drugiego końca kraju. Czy gdyby Polacy to rozumieli, to godziliby się na uprawianie przez kolejne rządy polityki ciągłego zadłużania? Jak zauważył ekonomista szkoły austriackiej Ludwig von Mises, cały ten system opiera się na myśleniu w kategoriach krótkookresowych, posuniętym do skrajności. Politycy w 2021 roku rozwiązują swoje problemy, przerzucając je na polityków w roku 2061. Gdy przyjdzie czas spłaty, ci pierwsi będą już spoczywać w grobie. Problem ich już nie będzie dotyczył. Politykę tę można określić bezprecedensowym rabunkiem przyszłych pokoleń, bo ci, którzy będą musieli długi spłacać, nie wyrazili zgody na taki stan rzeczy.